...jest jak łyżka do butów, idealnie dopasowany do oczekiwań, a uderza akuratność scenografii, cer aktorów, ich kostiumów, mimik . Tam raczej nikt nie jest spocony, nie ma ruchliwej twarzy Pszoniaka czy Walczewskiego, może dlatego, że podkłady na twarzy ściągają ich rysy. Tam widać wiadra pieniędzy wylane na scenografie, kostiumy, nawet osoby 3.planu są ubrane jak modele. Filmy to też szkoleniowe dla łódzkiej filmowki, jak nagrać dobrze dźwięk, jak dobrać przekonujących aktorów (choć nie mają oni osiągnąć orbity Walczewskiego), jak wszystko oświetlić, zrobić idealny montaż. A jaka stomatologia... skad oni biorą takie zęby?
A aktorka Jana ma tu niestety zbyt ostentacyjne, przyklejone rzęsy, na foci u góry nie, i na niej wygląda lepiej.
[Na końcu, w dydaktycznej przemowie kochających się mowiących do kamery, nienależący do tej profesjonalnej ekipy filmowej polski tłumacz popełnił błąd językowy, "efekt końcowy". Efekt zawsze jest końcowy.]
Kolejna emisja tego filmu w TV i obejrzenie kilku fragmentów...
Ci ludzie chyba piją wybielacz do prania, mają tak śnieżnobiałe zęby, założę się, że nie piją herbat i kaw, wtedy ta biel w ustach byłaby mniej świetlista.
A gdy tak patrzyłem na kostiumy, zawołałem do ubranego przez kostiumologa dziadka Vinovicha: "Hej, a dlaczego ubrany jesteś w marynarkę i pod nią koszulę oraz grubą kamizelkę? W takich wnętrzach byłoby tak zimno? Nie wierzę! Zdradziłeś się! ... a raczej zdradziłeś ten świat, Vinovich!"
Ci ludzie oraz ich bracia i siostry z podobnych kryśmasiów (jak nazywam komedie romantyczne merry-christmasowe) wyglądają, jakby zeszli ze stron jaskrawych i sztucznych pisemek Świadków Jehowy. Tylko że w kontekście tego ugrupowania dziwnie wygląda aktor o komiksowej urodzie Supermana, McPartlin.
Superman rozdający gazetki z Brooklynu?! ..a nie z Metropolis?