mój problem z tym filmem sprowadza się do jednej tylko tezy
że nie mamy do czynienia z kinem jakie lubię i oglądam i chcę oglądać
co więc mamy?
przeestetyzowaną, wypraną z emocji, socjologiczno-nawet nie psychologiczną opowiastkę o kobiecie jej odrębności i miejscu w złym i okrutnym męskim świecie.
oglądam to więc z boku, męcząc się okrutnie, patrząc jak reżyser tworzy świat który nie jest moją bajką i wysiłki emmy stone czy marka rufalo nic tu nie zmieniają...