Dużą wartością tego paradokumentalnego filmu jest deklaracja (mam nadzieję, że prawdziwa), że wszystkie wypowiedzi oskarżonych są oryginalne, zaczerpnięte z protokołów. Jak się zdaje, reżyserowi zależało na uchwyceniu fascynujących różnic w postawach funkcjonariuszy reżimu: od pełnej buty afirmacji (Göring), przez ucieczkę na pozycję niewinnego wykonawcy rozkazów (Jodl), zasłanianie się niewiedzą i niepamięcią (Kaltenbrunner), uznanie własnej winy pod presją "obowiązku" (Höss), dowodzenie własnej roli przeciwnika reżimu (Schacht) aż po zrozumienie ogromu swoich zbrodni (Frank).
Bardzo interesujące jest wprowadzenie postaci autentycznego świadka procesu - Witolda Małcużyńskiego. Dodatkową, choć niestety zupełnie nie wykorzystaną w akcji, okolicznością jest fakt, że Jodla gra August Kowalczyk, sam więzień Auschwitz. Taki zresztą był, jak na ironię, zawodowy los tego aktora - przychodziło mu grać esesmanów i inne kanalie.
Natomiast jako całość film jest dość niedojrzały i chaotyczny - jakby autorzy chcieli zawrzeć w dwóch godzinach wszystko, co tylko się da, całą prawdę o zbrodniach III Rzeszy, relację z procesu oraz wypowiedzi oskarżonych u psychiatry, wskutek czego rwą się wątki, których jest po prostu za dużo.
Film robi poza tym wrażenie powstałego pod dużą presją PRL-owskiej propagandy, która uznała, że musi "dać odpór" domniemanemu negowaniu zbrodni nazistów. Chociaż chwali się, że wydźwięku antyamerykańskiego nie ma - główną postacią jest amerykański oskarżyciel grany przez Łapickiego, postać jednoznaczna i mocna.