Wielkie zaskoczenie i wielkie zaczarowanie! Rzym. Pan Kinsky zakochuje się w swojej gosposi, uciekinierce z Kenii. I to właściwie tyle. Jeśli ktoś lubi filmy, w których niewiele dzieje się na poziomie fabuły, a wiele na poziomie obrazów, barw, światła, muzyki, tego, co drży między bohaterami - bardzo polecam. Delikatne, wysmakowane, ciche (tam prawie nie ma dialogów!) a jednocześnie pulsujące dźwiękami i emocjami - wow. A fortepian Thewlisa rozsypał mnie na kawałeczki. Moja ulubiona scena: gdy komponował przy szumie odkurzacza.
właśnie to jest w tym filmie fajne, że mało mówią a mimo to dużo wiadomo. i zgadzam się, że najfajniejszą sceną było to jak komponował. trafiłam na niego przypadkowo kiedyś w telewizji i z początku myślałam że będzie nudny ale było to tylko pierwsze wrażenie.
oto scena z szumem odkurzacza, choć ta z żelazkiem i wypuszczeniem pary była wybitna również:
http://www.youtube.com/watch?v=yIorKEUDWC0
Żeby była jasność - ta selektywność ( ulubiona scena? raczej ulubiony film! cały!) nie może być niczym uwarunkowana ni przez nic usankcjonowana. Calutki film przemawia do mnie esencjonalnie, wrażliwość, jaka go konstytuuje pokrywa się z moją. Wzruszony każdą sceną; milczeniem, uśmiechem, kolorem. Dla mnie to jest klasyk kina; rozwija możliwości warsztatowe tego medium do stopnia, który poraża, a o którym nikomu się nigdy nie śniło.
Bertolucci. Kocham.
Jak możesz pisać że na poziomie fabuły nie dzieje się wiele?! Bertolucci znakomicie pokazał jak się rodzi ludzkie uczucie , napięcie miedzy bohaterami , cały film przepełniony jest metaforami - np. te piękne rzymskie schody. Nie ma fajerwerków strzelanin ani innej tandety. Jest to jeden z tych filmów ,który nie od razu trafia do człowieka- trzeba go przemyśleć, zauważyć pewne zabiegi artystyczne które twórcy zastosowali-dopiero wtedy łapie się całą głębie tego filmu...